Cały czas zastanawia mnie skąd
biorą się takie sytuacje, że jest generowana presja i napięta sytuacja w
projektów. Jednym z powodów jest to, że większość projektów jest zwyczajnie
złożona – trzeba dogadać kilka, kilkanaście czasami kilkadziesiąt osób, trzeba
przewidywać i planować z pewnym wyprzedzeniem to co się wydarzy, jakie zasoby
będą potrzebne. Jak gatunek ludzki wcale nie jesteśmy w tym dobrzy (vide: David
Rock – Twój mózg w działaniu) – w szczegółowym planowaniu długoterminowym.
Drugi mechanizm, który dokłada
swoją cegiełkę do choasu, to syndrom adrenaline junkie. Termin ten pierwotnie
został ukuty w kontekście sportowym i dotyczy osób, które świadomie szukają
aktywności, który podnoszą poziom adrenaliny, sytuacji z lekka niebezpiecznych,
których spora część osób wolałaby uniknąć. Uwielbiają kiedy coś się dzieje,
kiedy sytuacja wymyka się spod kontroli, bo wtedy są niezbędni, wzrasta poziom
adrenaliny i jest zabawa. Sytuacja staje się bardziej subtelna, kiedy
adrenaline junkie ma na sobie garnitur i chodzi pod krawatem, a przynajmniej
chowa się za kierowniczym stanowiskiem – wtedy dodatkowo ma duży poziom wpływu,
który daje spore możliwości, aby wywoływać zamieszanie. To działanie nie jest
świadome – po prostu tak się dzieje. (W kontekście projektów IT zostało do opisane w książce "Adrenaline Junkies and Template Zombies")
Po czym poznać adrenaline junkie? Taka
sytuacja.
Siódma rano pobudka. Jeszcze 5
minut. Drzemka. Kolejna drzemka. Kolejna. Ok. 7.30 trzeba już w stać, bo o 8.00
powinienem być w pracy. Mam umówione spotkanie. Już praktycznie nie ma szans,
żeby udało mi się zdążyć. Szybko biegnę pod prysznic, mycie zębów, w pośpiechu
ubieram się. Cholera – jeszcze muszę wyprasować te spodnie. Wychodzę 8.53. Na
pewno nie zdążę. Ile się spóźnię? 20 minut? Może się uda. Dzwonię do osoby, z
którą się umówiłem. Będę 8.15. Wsiadam do autobusu. Cholera korki na drodze.
Fakt – zawsze były korki. Autobus się wlecze. Chyba jednak nie zdążę na 8.15.
Tyle razy sobie mówię, żeby nie siedzieć do 4 nad ranem. Dzisiaj już na pewno
pójdę spać wcześniej. Docieram na spotkanie o 8.25. Mój rozmówca jest
zdenerwowany. Staram się żartami nieco rozbroić sytuację. Spotkanie kończy się
o 9.30. Później mam następne. Później następne. Później następne. Do 16.30 mam
same spotkania! A kiedy pracować? 16.35 coś by się przydało zjeść. Nie mam
czasu. Idę do najbliższego sklepu i kupuję 3 batony. Ale co za dzień! Tyle
pomysłów wygenerowaliśmy, szykują się nowe tematy w projektach. Fakt, że po
całym dniu spotkań, trzeba to wszystko jakoś zebrać, maile powysyłać, pospisywać
zeznania. Ale teraz pędzę do domu, a w zasadzie do szkoły, żeby odebrać córkę.
Chwila czasu dla rodziny. W międzyczasie ktoś dzwoni. Musiałem wyjaśnić kilka
szczegółów, których nie udało się dogadać w ciągu dnia. Próbuję bawić się z
dziećmi, ale cały czas to, co się wydarzyło w ciągu dnia wraca i zaczynam
analizować, co jeszcze można by zrobić. Znowu dzwoni telefon. Dzwoni
zdenerwowany klient, który chce zerwać współpracę, bo jest niezadowolony.
Przerywam zabawę z dziećmi. Po pół godzinie udaje mi się uporać z klientem –
jest udobruchany. No dobra, żeby teraz tylko dzieci poszły jak najszybciej spać
– mam jeszcze tyle roboty. 21.30 uffff. W końcu spokój. Muszę przejrzeć, co mam
jeszcze do zrobienia. Roboty chyba na kilka godzin. Nie ma co marudzić – trzeba
działać. 22.30 trochę oczy mi się zamykają. Zrobię sobie króciutką drzemkę.
Pobudka 23.00. O jak mi się nie chce wstawać, ale jakoś się dobudzam. Robię
herbatę. Przeglądam fejsa. Po pół godzinie jestem już na rozruchu. Pierwszy
mail, drugi, trzeci. Czuję wiatr w skrzydłach – kocham tę robotę. Godziny
mijają nie wiadomo kiedy – 1.00, 2.00, 3.00.
Nie zauważyłem kiedy zasnąłem. Budzę się z bólem karku siedząc nad
komputerem. Ok. Pora iść spać. Jutro o 8 mam spotkanie – tym razem nie mogę
zaspać.
To typowy dzień adrenaline junkie.
To typowy dzień niejednego kierownika projektu, właściciela firmy czy ambitnego
lidera. Dla tych osób to co się dzieje, jest ok – przecież musi się coś dziać,
żeby doprowadzić tematy do końca. Ciągle nie mają czasu, ale też ciągle
generują sobie nowe tematy, nowe wyzwania, nowe zadania. Gdy poziom aktywności,
a co za tym idzie, adrenaliny spada – robią się apatyczni, niezainteresowani, znudzeni. Z drugiej strony
są to często ludzie, którzy napędzają działania, są motorem napędowym zmian,
lubią kiedy jest im niewygodnie, uwielbiają poświecenie się na 150%. Dlatego
duża część z nich zostaje właśnie kierownikami czy dyrektorami, ale bardzo
często oczekują podobnego poświęcenia od innych.
Adrenaline junkie to antywzorzec w
kontekście pracy nad projektami czy produktami, ponieważ dla tego typu osób,
produkt czy projekt jest drugorzędny, jest głównie pretekstem do tego, aby
generować energie, poziom napięcia, wtedy pytania o sensowność czy wartość
działań schodzą na drugi plan, bo ważniejsze jest to „żeby się działo”.
Oczywiście w czasie realizacji działań, kiedy dużo się dzieje, tego nie widać w
żaden sposób i powstaje sprytne złudzenie, że to co robimy jest ogromnie ważne
i musimy to robić. Plusem takiej postawy jest generowanie energii, napędzanie
innych do działania.
Powstaje oczywiście pytanie, co
można z tym robić. I muszę przyznać, że nie znajduję łatwej odpowiedzi. W
pierwszym odruchu chciałoby się powiedzieć: „zwolnić”, „pozbyć się”, „wymienić
na kogoś innego, bardziej zrównoważonego”. Może to być trudne, jeśli dana osoba
jest sponsorem czy też pomysłodawcą przedsięwzięcia. Takiej osoby nie będziemy
w stanie przekonać o jej destruktywnym wpływie na całość. Zmiana
tego typu postawy jest bardzo trudna, nawet jeśli tego dana osoba chciałaby coś
z tym zrobić. Z dużym stopniu wynika z budowy i specyfiki układu nerwowego i
hormonalnego. Spora część tego wzorca jest zakodowana w genach. Można by
zasugerować, aby swoją energię upuszczali gdzieś indziej – na bieganiu
maratonów, triathlonie czy sesjach boksu tajskiego. Ale prezesowi tego nie
zasugerujemy, no chyba, że pijemy z nim wódkę. Osobiście, gdybym dostał się pod jurysdykcję takiego delikwenta –
albo bardzo mocno ćwiczyłbym stawianie granic („OK, gościu – jeśli chcesz i cię
to nakręca, to generuj sobie masę zajęć, natomiast ja chcę pracować 8 godzin. Kropka.”
– powiedziane w ten lub bardziej dopasowany do rozmówcy sposób) albo zwyczajnie
bym się zawinął, szukając bardziej przyjaznego miejsca.
Życzyłbym sobie, żeby takich
adrenaline junkies było jak najmniej, bo takowi swoimi działaniami mocno erodują system. Z drugiej strony wiem, że
gdyby nie oni, wiele fajnych rzeczy być może nigdy by się nie wydarzyło. Takie
życie. Nic czarno-białe.
(image source: http://www.galwaydailynews.com/wp-content/uploads/2014/06/101001junkie_302.jpg)
0 komentarze:
Prześlij komentarz